NYC, I love U. / Makaron z pesto i łososiem.
Już prawie trzy tygodnie minęły od mojego powrotu z USA, ale wspomnienia są wciąż tak żywe, jakbym dopiero wczoraj odebrała walizkę z taśmy na lotnisku. Na dysku zalegają tysiące zdjęć czekających na obrobienie, wiele wspomnień czeka w kolejce do przelania na klawiaturę, a filmy wciąż są nawet nie tknięte.
Ilekroć wracam myślami do ostatniego tygodnia pobytu w Ameryce, uśmiech gości na mojej twarzy. Niespodziewanie poznałam kilka ciepłych, przyjaznych osób a także polubiłam się bardziej z Nowym Jorkiem (w poście o Toronto pisałam, że NYC ginie w cieniu tego drugiego ;) ). Big Apple nie jest tak złe jak mi się wydawało. Przede wszystkim Miasto, Które Nigdy Nie Śpi, to nie tylko środkowy Manhattan. Zakochałam się w wąskich i gwarnych od rozmów wieczornych uliczkach Soho, rozmarzyłam się nie raz oglądając panoramę Manhattanu z brzegu spokojnego Long Island, skakałam na środku ulicy o 2 w nocy na środku Bronxu i tam też jadłam pyszne burgery w prostym barze ze starą kasą i uroczą kelnerką w wieku mojej babci. Byłam na spotkaniu nowojorskich couchsurferów i tylko upewniłam się, że to Miasto jest otwarte dla każdego...
Ilekroć wracam myślami do ostatniego tygodnia pobytu w Ameryce, uśmiech gości na mojej twarzy. Niespodziewanie poznałam kilka ciepłych, przyjaznych osób a także polubiłam się bardziej z Nowym Jorkiem (w poście o Toronto pisałam, że NYC ginie w cieniu tego drugiego ;) ). Big Apple nie jest tak złe jak mi się wydawało. Przede wszystkim Miasto, Które Nigdy Nie Śpi, to nie tylko środkowy Manhattan. Zakochałam się w wąskich i gwarnych od rozmów wieczornych uliczkach Soho, rozmarzyłam się nie raz oglądając panoramę Manhattanu z brzegu spokojnego Long Island, skakałam na środku ulicy o 2 w nocy na środku Bronxu i tam też jadłam pyszne burgery w prostym barze ze starą kasą i uroczą kelnerką w wieku mojej babci. Byłam na spotkaniu nowojorskich couchsurferów i tylko upewniłam się, że to Miasto jest otwarte dla każdego...
Nowy Jork to miasto zgoła inne od pozostałych dużych miast, które odwiedziłam w USA. NYC to mieszanka kultur, hałas samochodów, ludzie, którzy wciąż są spóźnieni i ubrani w markowe ubrania przeciskają się wśród żółtych taksówek. Tutaj dużo mniej jest osób otyłych (mam wrażenie, że otyłość to domena głównie mniejszych miast), widać, że mieszkańcy poświęcają dużo czasu na dbanie o swoje ciała. Stylowych restauracji, barów i kawiarni jest tyle, że można dostać zawrotów głowy od ciągłego kręcenia nią we wszystkie strony.
Pierwsze dwa dni w Nowym Jorku zaowocowały ogromną ilością zdjęć Miasta w odsłonie wieczorno-nocnej. Wraz ze znajomymi spacerowałam najpierw alejkami Central Parku, by następnie od Ronda Kolumba kierować się w stronę Times Square. Spotkaliśmy grupkę chłopaków czarujących tricki na deskorolkach, mijaliśmy świetlną księżniczkę i jej księcia, którzy lawirowali w duecie wśród turystów i mieszkańców, przybiliśmy piątkę pluszakom z Ulicy Sezamkowej, śmialiśmy się do bólu brzucha i piliśmy mrożoną kawę za dolara ze znanej wszystkim sieciówki (tej na M, nie na S ;) ).
Wieczorem trafiliśmy na Brooklyn, który pełen był modnych ludzi. Cóż, po tej dzielnicy spodziewałam się na pewno czegoś innego. A już na pewno nie tylu pięknych i młodych osób, kolejnej porcji miejsc z duszą i szczęścia, które jest w zasięgu ręki. Cóż tu dużo mówić... Nowy Jork czaruje. Wiadomo, że nie wszędzie i są miejsca, gdzie dla własnego bezpieczeństwa lepiej się nie zapuszczać samemu. Jednak z każdym kolejnym dniem wiara w NYC wracała, a oczekiwania rosły z każdą następną minutą. Stąd też notek o Nowym Jorku będzie jeszcze kilka w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje niezdecydowanie, przez które w postach będzie się pojawiać milion zdjęć, ale czasem to właśnie one najlepiej uzasadniają sympatię do Big Apple :) cdn....
§*§*§
Z Nowego Jorku przenosimy się teraz trochę do Włoch, a trochę do Polski, do mojej kuchni. Do gotowania wracam powoli, ale jak już coś gotuję to z przytupem. Wciąż jestem nieco rozleniwiona po wyjeździe, ale wyganiam lenia z ramienia i zaczynam znów tańczyć wśród garnków z drewnianą miską w ręce i szerokim uśmiechem na twarzy. Tym razem pasta na włoską modłę, z bazyliowym pesto, pomidorkami koktajlowymi i łososiem pieczonym w bazyliowo-cytrynowej marynacie. Danie proste jak drut, ale smakuje wybornie. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł przejść koło niego obojętnie. Tak więc widelce w dłoń i nawijamy nań makaron, a następnie delektujemy się obiadem w max 30 minut.
Makaron z pesto i łososiem
Składniki (na 4 porcje):
- 400 g makaronu (spaghetti, bavette lub tagliatelle)
- 500-600 g łososia bez skóry
- skórka z 1 cytryny (plus sok z 1/2)
- 7-8 gałązek bazylii
- ok 150 g pesto bazyliowego
- 250 g pomidorków koktajlowych
- 3-4 ząbki czosnku
- dwie garści rucoli
- 3-4 łyżki pestek dyni
- świeżo starty parmezan
- sól morska, świeżo mielony kolorowy pieprz
- kilka łyżek oliwy z oliwek
Sposób przygotowania:
Łososia oczyszczamy, opłukujemy pod bieżącą wodą, osuszamy ręcznikiem papierowym, dzielimy na 4 kawałki. Bazylię i skórkę cytrynową drobno siekamy, mieszamy z odrobiną soli morskiej i pieprzu oraz oliwą z oliwek (2-3 łyżki). Marynatą smarujemy łososia, zawijamy w folię aluminiową, pieczemy w 180 stopniach przez ok. 15 minut. W międzyczasie w osolonej wodzie gotujemy makaron wg wskazówek na opakowaniu (zostawiamy ok. pół szklanki wody z gotowania). Czosnek obieramy, kroimy w cienkie plasterki. Na patelni delikatnie podgrzewamy oliwę (ok. 2 łyżek), szklimy czosnek, dodajemy pomidorki przekrojone na pół, krótko podsmażamy, razem z pesto dodajemy do odsączonego makaronu, mieszamy. Makaron rozdzielamy na porcje, posypujemy rukolą, oprószamy parmezanem, na wierzchu układamy łososia, posypujemy uprażonymi na suchej patelni pestkami dyni.
SMACZNEGO!
0 komentarze :
Daj znać co myślisz!