Koszyczek gruszkowy. I ciąg dalszy porannego spaceru :)

18:45 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 15 Comments


15 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Lekko tropikalne muffiny.

15:52 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 13 Comments

Upewniłam się ostatnio, że nie ma chyba lepszych i szybszych domowych słodyczy od muffinów. Dodatkowo do ich przygotowania nie potrzeba ciężkich dział (miksera) czy innych sprzętów niewiadomego pochodzenia. Wystarczy miska i widelec lub rózga. No i szklanka, do odmierzania składników. To wszystko. Sprawnie i ekspresowo. Nie trzeba nawet dbać o zbytnią dokładność w mieszaniu. Do tego dowolne dodatki. Od bakalii po owoce świeże i suszone. 25 minut pieczenia, chwilka na ostygnięcie. I gotowe. I idealny napój do babeczek - zimne mleko! Uwielbiam! 
Ogromnym uczuciem darzę także mango. Nie potrafię powiedzieć za co. Żeby było śmieszniej, mango uwielbiałam zanim udało mi się skosztować owoc. Smakowały mi słodyczy o smaku tegoż owocu (z tego miejsca pozdrawiam Jarka R., nie zapomnę nigdy poświęcenia w szukaniu lizaków mango :) ), a zapach kosmetyków przyprawiał o wielki zachwyt. 


Ostatnio w mojej kuchni mango pojawia się jakoś dziwnie często. Wczoraj utonęło w muffinkowym cieście. A co z tego wyszło? Sami zobaczcie :)


Sposób przygotowania:
Piekarnik nagrzać do 190 stopni. W dużej misce wymieszać suche składniki. Następnie wlać mleko, olej i aromat pomarańczowy, wbić jajka. Energicznie wymieszać za pomocą rózgi lub widelca do połączenia się wszystkich składników. Ciasto  częściowo rozdzielić do papilotek (zostawić ok 1 łyżeczkę ciasta na każdą muffinkę). Mango umyć, obrać ze skórki, miąższ pokroić w kostkę, rozdzielić do muffinek. Cząstki owocu przykryć resztą ciasta, wierzch posypać wiórkami kokosowymi. Piec ok. 25 minut. Po upieczeniu, ostudzić.

SMACZNEGO!


13 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Spacer o niedzielnym poranku, vol. 1

09:58 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 8 Comments

Och co to był za spacer! Co prawda nie udało mi się uchwycić śpiącego Krakowa, ale ten nie do końca jeszcze obudzony, jednakże swoją drogą nie wiem, czy przypadkiem nie bierze on przykładu z faworyzowanego przeze mnie Nowego Jorku i czy kiedykolwiek zasypia... Niedzielna wyprawa była wspaniała! Słońce głaskało mnie po twarzy promieniami, temperatura kazała ściągnąć płaszcz a błękit nieba przyprawiał o zawrót głowy. Dla uzyskania atmosfery całkowicie nie do przebicia z odtwarzaczowych słuchawek wypływała Enya. Uwierzcie mi, to była niedziela idealna.
~*~
Tak jak już wspomniałam w komentarzu pod poprzednią notką, fotografem architektury raczej nie zostanę. Coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że jedyne zdjęcia, które mi wychodzą, to te przedstawiające zawartość mojego talerza ;) Ale podzielę się z Wami krakowskimi obrazkami, bo przecież obiecałam :) Niedzielna wyprawa będzie podzielona na trzy części: dziś pokażę Wam migawki z rynku i okolic, w notce następnej pojawi się wyczekiwany przez niektórych Kazimierz, a w ostatniej z cyklu podzielę się z Wami antykami ze sklepiku na ul. Miodowej 34, do którego już teraz Was zapraszam (pracuje w nim przemiła Pani, której obiecałam reklamę na blogu, nie mogę jej więc zawieść :) ).


Żebyście mogli się poczuć troszkę tak jak ja w niedzielę, podczas zwiedzania Krakowa, polecam włączyć poniższą piosenkę :) Mam nadzieję, że zdjęcia choć troszkę Wam się spodobają :)


Wychodząc z domu postanowiłam, że zanim dotrę na Kazimierz, wstąpię na chwilę na Rynek. Żeby skorzystać z pięknej pogody, wysiadłam kilka przystanków wcześniej, niż powinnam. Spacer rozpoczęłam przy Hali Targowej. Kamieniczki Starego Miasta są naprawdę urocze.


Przechodząc przez Planty, nie wiedzieć czemu, pomyślałam o Central Parku. Opustoszałe krakowskie alejki z pewnością nie przypominały tych z nowojorskiego parku. Ale może jednak jest choć niewielkie podobieństwo?



Z Plant skręciłam w ulicę Dominikańską. Ile razy bym nie przechodziła koło klasztoru OO. Dominikanów, tak zawsze zachwycam się ogromem kościoła. Tym razem intensywna barwa nieba dodatkowo spotęgowała odczucia.


Następnie skręciłam w ul. Stolarską


kierując się w stronę Małego Rynku.


Jakaż była moja radość, gdy zobaczyłam tak opustoszały placyk. Niestety ani na Małym ani przy Głównym Rynku nie stała o tej porze ani jedna dorożka. Ulicą Sienną dotarłam do pierwszego celu: krakowskiego Rynku Głównego.


Chyba jeszcze nigdy nie udało mi się trafić na nieobtoczonego ludźmi Adasia. Przysiadłam na chwilę na murku pomnika, wystawiłam twarz do słońca, upajałam się dźwiękami Caribbean Blue i jedyne czego pragnęłam w tym momencie, to czaso-zatrzymywacz :)
Przeszłam przez sukiennice na drugą stronę Rynku


Patrzyłam na nielicznych turystów oglądających centrum miasta. Przypominałam sobie czasy dzieciństwa, kiedy to weekendy spędzałam z mamą u cioci i również przechadzałyśmy się po Starym Mieście, choć nie, tak jak w ostatnią niedzielę, o 10 rano :) Oczywiście Rzeźba Mitoraja przy Wieży Ratuszowej wzbudza niesłabnące zainteresowanie, ale udało mi się uchwycić Głowę bez towarzystwa.


Po obejściu Rynku, skręciłam w Grodzką i kierowałam się ku Kazimierzowi. Na Placu św. Marii Magdaleny moją uwagę przykuło rozłożyste drzewo, wokół którego zrobiona jest ławeczka


Z pewnością miło będzie odpocząć pod jego liśćmi w słoneczne popołudnie sącząc kawę mrożoną :)

cdn.

8 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Szalony plan o poranku. Doprawiony czarnymi cupcake'ami.

05:53 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 14 Comments

Jakoś nie mogę ostatnimi czasy spać w nocy. To znaczy... pewnie bym mogła. Ale należę chyba do ludzi typu sowa. Wolę działać pod osłoną nocy. Kiedy jest cicho, spokojnie, nikt mi nie przeszkadza. Od kilku dni działam więc w nocy, śpię popołudniu, wstaję koło 23 i znowu buszuję przez całą noc. Dziś w trakcie nocnych porządków wpadłam na iście szatański pomysł. Z samego rana chwytam aparat i jadę na Kazimierz robić poranne zdjęcia. Żeby uchwycić klimat zaspanego jeszcze Krakowa. Wspaniały pomysł na spędzenie niedzieli, prawda? Planuję wydać także 8 zł na zapiekankę zakupioną na Placu Nowym, najpewniej u Endziora. I wcale tych pieniędzy nie będę żałować! :) W drodze powrotnej kupię wędzonego łososia, aby mieć coś dla Was w zanadrzu... A tymczasem zapraszam na poranne cupcake'i czarne jak smoła, dzięki zawrotnej ilości kakao. Z zatopionymi w nich kawałkami gruszki. Pod serkową pierzynką. Z akcentem truskawkowym lub tabliczką z Oreo. :) A ja tymczasem.. biegnę szybko pod prysznic, wsuwam nogi w białe trampki, które całą zimę czekały na użycie, chwytam aparat, biorę jedno ciacho na drogę i... wyruszam na podbój Kazimierza! :)



Sposób przygotowania:
Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Wymieszać mąkę, kakao, cukier, sól, proszek do pieczenia i sodę w dużej misce. Espresso rozpuścić w 1/3 szklanki gorącej wody, dodać do suchych składników wraz z maślanką, jajkiem, olejem i esencją waniliową. Wszystko dokładnie wymieszać. gruszkę umyć, obrać, pokroić w średniej wielkości kostkę. Ciasto przelać do foremek wypełnionych papilotkami, delikatnie wetknąć po kilka kawałków gruszki. Piec ok. 20 minut. Po tym czasie zostawić do całkowitego ostygnięcia.


Serek kremowy (użyłam serka z Ostrowi, jest super, bez słonawego posmaku) i masło przed przygotowaniem 'lukru' powinny mieć temperaturę pokojową. Należy je razem zmiksować do otrzymania jednolitej masy. Następnie dodać cukier puder i dokładnie wymieszać z pomocą miksera. Można wcześniej dodać 1 łyżkę ekstraktu waniliowego (lub inne dodatki np. startą skórkę z cytryny lub pomarańczy, wiórki czekoladowe itd). Masę przełożyć do szprycy lub rękawa cukierniczego i dekorować zimne ciastka.

SMACZNEGO I MIŁEGO DNIA! :)


ps. oryginalny przepis pochodzi z tego bloga.został on przeze mnie 'trochę' zmodyfikowany ;)
ps2. baaaardzo proszę o głosy w Wyborach Kulinarnego Bloga Roku 2011. za każdy głos z całego serca dziękuję! :)
ps3. zapraszam także do mojej szafy, ponieważ potrzebuję pilnie sprzedać kilka ciuszków, w bardzo dobrym stanie :)

14 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Podziękowań słów kilka. I ryba dobra na wszystko.

23:06 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 11 Comments

Moi Drodzy Czytelnicy :) Jestem z Wami już dłuższy czas. Piszę raz częściej raz rzadziej. Nie zmienia to faktu, że wciąż z takim samym uwielbieniem dla gotowania i fotografii. I dla Was takoż. :) Ten tydzień był dla mnie jakoś wyjątkowo refleksyjny. Nawet czekając na autobus na przystanku, wystawiając przy tym twarz do słońca zastanawiałam się nad różnymi sytuacjami... Pomyślałam, że najwyższy czas podziękować. :) Dlatego też dziękuję Wam, Drodzy Blogerzy! Za wszelkie komentarze i uwagi pozostawione na blogu. Za niezwykle budujące opinie odnośnie przepisów i przede wszystkim zdjęć! Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczy każdy pojedynczy wpis o treści 'cudne zdjęcia'. Tym bardziej, że do tego co robię zawsze podchodzę dość krytycznie i pochlebne zdanie bardzo mnie podnosi na duchu. Dziękuję, że się tutaj pojawiacie raz mniej, raz bardziej tłumnie.
Z tego miejsca chciałabym podziękować również a właściwie przede wszystkim tym, którzy pewnie rzadko kiedy tu zaglądają. Wiedzą natomiast o mojej niejednej pasji i wspierają mnie. Dziękuję moim przyjaciołom. Za to, że są, mimo tego jaka ja niekiedy jestem. Za to, że o mnie pamiętają. Że potrafią za mną tęsknić i potrafią wybaczać różne rzeczy, mimo, że sama niejednokrotnie bym sobie nie darowała. Za to, że są i zawsze mogę na nich liczyć.
Dziękuję Wam wszystkim! :)
~*~

Dla kontrastu ckliwych podziękowań będzie ryba, która, jak głosiła kampania reklamowa, wpływa na wszystko. Dokładniej mówiąc Mintaj w towarzystwie szpinaku i sosu beszamelowego. Pyszności w ramach akcji Ryby! :)


Sposób przygotowania:
Piekarnik nagrzać do 190 stopni. Filety umyć, osuszyć, posolić i popieprzyć. Świeże liście szpinaku zalać na chwilę wrzątkiem i odcedzić. Mrożony szpinak rozmrozić i osączyć. Doprawić solą i pieprzem oraz zmiażdżonym czosnkiem. Szpinak przełożyć do żaroodpornego naczynia a na nim ułożyć filety z mintaja. 


Przygotować sos. W garnuszku rozpuścić masło, dodać zmiażdżony czosnek i przez chwilkę smażyć. Następnie dodać mąkę i przygotować białą zasmażkę, ciągle mieszając. Zasmażkę rozprowadzić zimnym mlekiem z dodatkiem soli, pieprzu i gałki. (ja często dodaję jeszcze oregano. Ciągle mieszając, podgrzewać na niewielkim ogniu do czasu aż sos zgęstnieje i zacznie wrzeć. Polać nim filety (można dodatkowo posypać startym żółtym serem) i piec ok. 30 minut.

SMACZNEGO!


ps. oryginalny przepis pochodzi z dodatku do Poradnika Domowego 'Pomysły na dania ze szpinakiem i szczawiem'. Od siebie dodałam ser na wierzchu oraz czosnek i oregano w beszamelu. A! i ze względu na brak innego, zrobiłam filety na rozdrobnionym mrożonym szpinaku i uważam, że też daje radę :)
ps2. baaaardzo proszę o głosy w Wyborach Kulinarnego Bloga Roku 2011. za każdy głos z całego serca dziękuję! :)

11 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Smukła pomarańczowa panienka w otoczeniu zupy. I pytanie retoryczne.

18:16 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 14 Comments


Przygotowując dzisiejszy obiad, a następnie, tradycyjnie już, fotografując go z każdej strony zażartowałam sobie mówiąc, że powinnam zostać szefem kuchni robiącym zdjęcia wszystkim wydawanym daniom. Sprawia mi to ogromną frajdę. Kombinowanie, ustawianie talerzy pod odpowiednim kątem, doprawianie, smakowanie, ozdabianie. Ach! Mój żywioł... Współlokatorka zapytała wtedy, co bym zrobiła, gdyby postawiono mnie przed wyborem jednej z dwóch możliwości: zostania szefem kuchni i przyjęcia stanowiska fotografa. Zaczęłam się nad tym poważnie zastanawiać. Rzecz jasna szefem kuchni nigdy nie zostanę z przyczyn technicznych (chyba, że otworzę własną restaurację ;) ), profesjonalny fotograf też zresztą póki co pozostaje chyba w sferze marzeń (daleko mi do profesjonalizmu itd...). Ale gdybym miała okazję takiego wyboru... Szczerze powiedziawszy miałabym problem z podjęciem decyzji. Można być oczywiście szefem kuchni, fotografującym swoje kulinarne dzieła w domowym zaciszu, czy też fotografem z pasją zaglądającym do garnków w wolnym czasie. Ale po co rozdzielać takie dwie cudowne profesje? :) Najchętniej wybrałabym obie! :)
~*~
Pozostawiając jednak cenionego szefa kuchni w sferze marzeń, przenoszę się do własnej kuchni serwując na obiad kremową zupę marchewkową. Idealną! Zrobiłam ją po raz pierwszy, ale zdecydowanie nie ostatni. Aksamitna, lekka konsystencja, bardziej przypominająca mus niż zupę-krem. W dwóch wariantach. Ze śmietanowym kleksem i pietruszką lub z podsmażonym boczkiem dla tych, którzy nie potrafią żyć bez mięsa :) Tak więc.. Niech króluje marchewka! :)


Sposób przygotowania:
Cebulę obrać i posiekać na drobną kostkę. Marchewkę i ziemniaki obrać, umyć, pokroić w kostkę. Masło stopić w dużym garnku, zeszklić cebulę. Następnie do cebuli dodać marchew i ziemniaki i smażyć 10 minut. Wlać bulion, przyprawić do smaku solą i pieprzem. Gotować 20 minut. Zupę zmiksować, doprawić pieprzem, solą i imbirem. Boczek pokroić na paski, podsmażyć do zrumienienia. Zupę przelać do talerzy, przystroić kleksem ze śmietany i natką pietruszki lub boczkiem.

SMACZNEGO!


A na koniec... Z okazji nadchodzącej wiosny, dla wszystkich, którzy jeszcze nie spotkali swojej drugiej połówki mam taką małą propozycję :)

Zupa jest małym falstartem w Przedwiosennym Festiwalu Zupy Peli. :)

Przedwiośnie...ijakazupa?IIzaproszenie

14 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Sałatowe małe co nieco. Na każdą porę dnia.

12:08 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 7 Comments


Są takie dania czy przekąski, które raz spróbowane, nie potrafią dać nam spokoju i ich smak, aromat i wygląd pamiętamy przez długi czas. Najczęściej są to potrawy, które zjedliśmy poza domem i chcemy ich smak odtworzyć w zaciszu swojej kuchni. Czasem, jadając np. w restauracjach nie mamy możliwości zapytania o składniki dania. Znacie to uczucie towarzyszące rozkładaniu potrawy na mniejsze czynniki za pomocą kubków smakowych? :) Ja bardzo lubię ten etap. Wtedy jeszcze bardziej skupiam się na smaku, chcąc wydobyć z ogólnego każdy jeden mniejszy, pochodzący od kolejnego składnika. W innym wypadku sprawa jest dużo prostsza, jadając u znajomych wystarczy poprosić o przepis. Wtedy nie pozostaje nam już nic, poza delektowaniem się daniem.
Dzisiejsze dość chrupkie małe co nieco siedzi mi w głowie od pewnej wizyty w domu, kiedy to mama na kolację chciała przyrządzić coś szybkiego, smacznego i dość dietetycznego ;) (ach my kobiety! ciągle na diecie!) Z tamtego wieczoru pamiętam chyba najbardziej słodkawy posmak winegretu i podpieczone ziarna słonecznika. I obłędnie czerwone pomidorki koktajlowe. Nie przedłużając więc, zapraszam na uniwersalny sałatowy mix z dodatkami. Na śniadanie, do obiadu, z okazji kolacji. Ekspresowo, smacznie i zdrowo. :)


Sposób przygotowania:
Gotowy mix sałat rozdzielić do miseczek, pomidorki koktajlowe umyć przekroić na pół, wrzucić na sałatę (ok. 3 - 4 pomidorków na porcję). Mini kulki mozzarelli odcedzić z solanki, dorzucić do miseczki. Na suchą, rozgrzaną patelnię wrzucić ziarna słonecznika (ok. 1 łyżkę na porcję). Prażyć kilka minut, aż się zrumienią. Przygotować winegret (podane składniki wystarczają na 1 porcję): ocet wymieszać z sokiem z cytryny, ziołami i odrobiną soli i pieprzu do smaku. Gdy sól się już rozpuści dodać oliwę i dokładnie wymieszać. Sosem polać sałatę z pomidorkami i mozzarellką (nie mieszać składników). Wierzch posypać prażonymi ziarnami słonecznika.

SMACZNEGO!

7 komentarze :

Daj znać co myślisz!

Słodko-kwaśny smak wiosny.

14:37 Kinga ⚬ Yummy Lifestyle 13 Comments


Radość i pełnia życia ode mnie bije, gdy o poranku budzi mnie słońce. Takie jak dzisiejsze. I wczorajsze. I mimo, że temperatura na zewnątrz waha się raczej w okolicy 0 stopni, to i tak nie sposób nie poczuć nadchodzącej powoli wiosny. Wszystko wokół już niedługo zacznie się budzić do życia, a wraz z otoczeniem i ja się budzę powoli z zimowego letargu. Nareszcie!
~*~
Słoneczna pogoda jak nic innego motywuje mnie do działania. Wszelakiego. W tym także do pichcenia :) Na dzisiejszy przysmak miałam ochotę od dłuższego czasu. Ale... Najpierw nie mogłam znaleźć limonkowego jogurtu, później nie mogłam znaleźć w sobie chęci do krzątania się po kuchni w celu innym niż zaparzenie kolejnego dzbanka zielonej herbaty. Ale w końcu na niebie pojawił się intensywnie świecący talerz i chętka sama przyszła :)
Zapraszam więc na słodko-kwaśną degustację wiosny :)


Sposób przygotowania:
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. W dużej misce wymieszać 1 szklankę cukru, jogurt, cukier waniliowy, jajka i startą skórkę z limonki. Następnie stopniowo dodawać mąkę z proszkiem do pieczenia i solą. Gdy ciasto będzie miało jednolitą konsystencję dodać olej i dokładnie wymieszać. Masę przelać do wysmarowanej odrobiną oleju keksówki i piec ok. 50 min. W międzyczasie w niewielkim garnuszki podgrzać sok z limonki, dodać pozostały cukier i mieszać aż do jego całkowitego rozpuszczenia. Gdy ciasto się upiecze, pozostawić do lekkiego ostygnięcia na ok. 10 minut. Następnie, nie wyciągając ciasta z keksówki, polać jego wierzch sokiem limonkowym z cukrem. Wystudzić. Ostrożnie wyciągnąć ciasto z formy, wierzch polać lukrem (błyskawiczny lukier).

SMACZNEGO!


ps1. Moi Drodzy! Powyższy przepis bierze udział w kolejnym etapie Konkursu na Kulinarnego Bloga Roku 2011! Będę niezmiernie wdzięczna za każdy głos! :) Można głosować przez cały marzec, mam nadzieję, że z Waszą pomocą uda mi się zająć wysoką pozycję konkursową :) Link do głosowania. Z góry dziękuję za każdy oddany na przepis głos
ps2. oryginalny przepis pochodzi z tego bloga. w oryginale autorka zastosowała 1/2 łyżeczki esencji waniliowej zamiast użytego przeze mnie cukru waniliowego. dodatkowo z wprowadzonych przeze mnie zmian. użyłam nieco więcej mąki i użyłam pół na pół cukru białego i brązowego.

13 komentarze :

Daj znać co myślisz!